sobota, 19 stycznia 2019

Gdy człowiek umiera…


Ten tekst, moje osobiste rozważania, chciałabym zacząć i zakończyć jednym zdaniem: Gdy człowiek umiera, to jest ten moment, kiedy przestajemy sądzić my, a zaczyna Bóg. Po prostu, po chrześcijańsku, po ludzku. Wszelka krytyka jest w tym momencie bezsensowna, niepotrzebna a przede wszystkim niekonstruktywna. Bo co z tego, że teraz podliczymy jakieś błędy człowieka? Ilość jego domów, wielkość majątku, porażki zawodowe i krzywdy wobec innych? Co to zmieni? Ten człowiek i tak umarł. Już nie posiada tego majątku, umarł nagi i biedny, jak każdy z nas. Już nie naprawi krzywd, które popełnił, czasu nie cofniemy. On umarł, nie ma go. Więc co ma na celu nasza krytyka i debata na temat słuszności żałoby nad nim? Wydaje mi się, że ma to dać przede wszystkim upust naszym własnym emocjom. Naszym żalom i frustracjom. On odszedł, a zostały nasze emocje. Myślę jednak, że w tej prostej kwestii, kiedy pada pytanie czy płakać po tragicznie zmarłym prezydencie, każdy ma prawo odpowiedzieć sam i po swojemu. Kto chce niech płacze i się modli, kto nie chce, niech tego nie robi. Nie krytykujmy siebie nawzajem, nie szykanujmy, nie wyśmiewajmy. Każdy ma prawo do własnych uczuć. To jest nasza wolność myśli, lecz nasza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność innego człowieka. Dlatego nie kłóćmy się, nie walczmy. Czujmy to co chcemy czuć lecz nie zmuszajmy innych do czucia tego samego. Wierzę, że gdy ja umrę, ja – zwyczajny przeciętny człowiek – to będą mnie opłakiwać moi bliscy i znajomi i będą się za mną modlić. A ci których skrzywdziłam lub Ci którzy mnie zwyczajnie nie lubili, po prostu nie przyjdą na mój pogrzeb, nie opłaczą. Ale nikt nie stanie nad moją trumną i nie zacznie wyliczać moich błędów. Nikt na ziemi nie będzie mnie już sądził, bo zacznie się mój inny najważniejszy sąd. Zakopią mnie do piachu i zaczną żyć dalej, beze mnie, po swojemu.

Jeśli zaś ta krytyka wynika, nie z frustracji i nienawiści, a po prostu z niewiedzy i braku zrozumienia to ja chcę wyjaśnić. Wyjaśnić dlaczego niektórzy płaczą, choć na chłopski rozum, faktycznie nie powinni. Oczywiście pomijając prawdziwych bliskich, rodzinę, znajomych – płaczą też ludzie którzy prezydenta przecież nie znali. Tu, zaznaczę, będzie bardzo osobiste i prywatne odczucie…
A więc, gdy tragedia się już zdarzyła, gdy Owsiak chwilowo zrezygnował z urzędu, gdy sytuacja sięgnęła takiego apogeum wzruszenia, muszę się przyznać – mną też tąpnęło. Wmurowało mnie, było mi przykro i nawet uroniłam łzę. Sama się wtedy sobie zdziwiłam. Stoczyłam wewnętrzna dyskusję na temat tego uczucia. Bo właściwie to skąd ono się wzięło? Po co? Czemu? Czasem mniej się przeżywa śmierć, która jest nam paradoksalnie bliższa, albo większa. Śmierć kogoś z dalekiej rodziny czy znajomych czasem przechodzi bokiem, bez większego „biadolenia”. A tu, umiera człowiek z którym nie mam nic wspólnego i kręci mi się w oku łza? O co chodzi? I doszłam do wniosku, że składa się na to wiele czynników. Porozmawiajmy o najciekawszych i niezaprzeczalnych. Po pierwsze: kontrast. Może to paradoks, może nawet hipokryzja, ale tak skonstruowany jest człowiek... Spójrz, gdy człowiek umiera na raka, trwamy w tej tragedii i cierpieniu miesiącami, gdy ten człowiek leży w stanie agonalnym i widzimy jak bardzo cierpi przez kilka tygodni, to mimo że to nasz bliski często zaczynamy już nawet modlić się o śmierć. I gdy ta śmierć przychodzi, to przyjmujemy ją jakoś spokojniej a nawet z uczuciem ulgi. Gdy człowiek umiera znienacka, pośród codziennego gwaru to jest to tragedia, jesteśmy przestraszeni, zaskoczeni, wyrwani z codzienności. Nie przygotowani na ten ogrom cierpienia. I w tym momencie, nie wiem, boli jakoś bardziej? A teraz czas na największy kontrast. Kiedy w tym biegu życia codziennego, zatrzymujemy się na chwilę, na jeden dzień tworzymy radosną wspólnotę. Przyklejamy sobie czerwone serduszka. Cieszymy się, świętujemy. Puszczamy fajerwerki, wiwatujemy, krzyczymy jak bardzo kochamy siebie, świat i życie… i wtedy raptem, w centrum tej miłości i radości pojawia się iskra nienawiści i tragedii. Pojawia się śmierć. Nie tyle niezapowiedziana, co kompletnie nieproszona. To jest ten kontrast. Taki, który załamuje ręce. Więc taka śmierć jakoś bardziej przeraża. A po drugie, ja osobiście, od lat wspierałam WOŚP. 6 lat temu sama kwestowałam. Byłam wolontariuszką, stałam z taką puszką jak ci ludzie, którzy stali na scenie obok prezydenta. Tego dnia, kiedy wydarzyła się  ta tragedia, bawiłam się pod taką samą sceną, tylko jakieś 500 kilometrów dalej. To takie przykre zderzenie z rzeczywistością. Czujesz, że trochę brałeś udział w tej tragedii, że jakoś jesteś z nią związany. I płaczesz, chyba najbardziej z bezradności. Bo zaczynasz mieć wrażenie, że nie ma takiej siły która zaczarowałaby ten świat, choćby na jeden dzień. No tak, przecież nie żyjemy w utopii. A potem, gdy sobie to uświadamiasz, uspokajasz się i godzisz z tą myślą, to tak czy siak, emocjonalnie się z tą tragedią już związałeś. I zaczyna ci być żal rodziny zmarłego. I kątem oka śledzisz wydarzenia. Współczujesz. Czujesz smutek i żal. Tak po prostu.
Rozumiem, że nie każdy tak jak ja emocjonalnie związał się z tym wydarzeniem. Jak już powiedziałam w pewnym momencie sama się sobie dziwiłam. Ale wiążemy się z różnymi tragediami. Różne rzeczy potrafią nas zaboleć. Czasem wbrew naszym oczekiwaniom. Bo jesteśmy tylko ludźmi. Kruchymi istotami które często cierpią i płaczą.
A więc czy aby na pewno jestem głupia, że się tym przejęłam? A może jestem tylko ludzka? Tak samo ludzka, jak osoba, która się tym tak bardzo nie przejęła… Bo, raz jeszcze powtórzę, każdy ma prawo przeżywać to co chce i jak chce. I nie możemy tego prawa sobie odbierać.
Chcesz więc płakać? Płacz. Nie jesteś głupi. Nie wstydź się łez. Cierpienie umacnia, cierpienie buduje. „Cierpienie jest ogniem, w którym hartuje się nasza dusza” (Józef Bułatowicz). Nie chcesz płakać? Nie płacz. Nie oglądaj w telewizji transmisji pogrzebu (mało która stacja ją nadaje – sprawdziłam).  Nie wspominaj, nie odpalaj znicza. To nie był twój bliski - masz do tego prawo. Nie krytykujmy siebie nawzajem, bo każdy ma prawo do własnych uczuć.

Lecz na sam koniec przypomnę: nasza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność innych. Frustracja często sprawia, że o tym zapominamy. Nie poddawajmy się jej bezmyślnie. I nie sądźmy. Bo sąd nie należy do nas. Bo nie ma już sensu. Bo nic nie zmieni. To proste: chcesz coś czuć? Czuj. Chcesz coś zmienić? Zmień. Jeśli ta tragedia otworzyła ci oczy na coś ważnego, zmotywowała do jakiejś zmiany, walki – walcz. Zmieniaj. Działaj. Nie gadaj, nie krytykuj, nie debatuj - tylko działaj, tak jak uważasz za rozsądne. Bo kochani, gdy człowiek umiera, to jest ten moment, kiedy przestajemy sądzić my, a zaczyna Bóg.

niedziela, 29 kwietnia 2018

AVENGERS (wojna) BEZ GRANIC

!UWAGA SPOILERY!
Tytuł jest tutaj nie bez znaczenia, bo jak już się pewnie przekonaliście, ta część Marvel'a łamie niemal wszystkie granice Avangers'ów.

PO PIERWSZE MINUSY
Jedyna niezmienna rzecz to faktycznie soundtrack, który nie zapada w pamięci i jest dość nijaki, to znaczy przez cały film przebrzmiewa w sumie jedna charakterystyczna linia melodyczna, będące muzyczną etykietką serii. Jednak (choć rola muzyki w filmie jest dla mnie ważna) to w tym przypadku mi akurat to zupełnie nie przeszkadzało. Film pod każdym innym względem wywarł na mnie tak duże wrażenie, że w moim umyśle i tak nie było już chyba miejsca na muzykę ;)

PO DRUGIE PLUSY
PRAWIE-GŁÓWNI-BOHATEROWIE
Przeczytacie to w każdej recenzji tego filmu, więc tylko krótko powtórzę: podzielenie bohaterów na podgrupy dało na prawdę dobry efekt, choć na początku czułam niedosyt i czekałam na konfrontację Ironman'a z Kapitanem Ameryką albo na choćby całkowite włączenie Strażników Galaktyki do grupy Avengers to ostatecznie nie czuję pod tym względem niedosytu. Trzeba przyznać rację - to oglądało się dobrze. Było bardzo dużo  pretendentów do roli głównych bohaterów a w rezultacie wszyscy byli sobie równi. Ich czas antenowy został idealnie wyważony. Oczywiście nie każdy pojawiał się na ekranie dokładnie tyle samo czasu, ale każdy miał tak mocno zabawne bądź emocjonujące kwestie, że choć może patrzyliśmy na niego krótko, to w pamięci został na długo. Spójrzcie choćby na scenę, gdzie Natasha i Bruce spotykają się po latach. Dla fanów serii, którzy pamiętają ich nieszczęśliwy romans, wystarczy nawet to krótkie spojrzenie, mówiące więcej niż tysiące słów. Tak samo jak, z drugiej strony, konfrontacja Star Lorda i Thora, w której to Star Lord daje nam skompresowaną aczkolwiek pełną wizytówkę charakteru swojej postaci. I o to tu chodzi. Nie ma niedosytu ani przesytu. Idealna równowaga tak ciężka do osiągnięcia w filmach "wielobohaterowych".

GŁÓWNY BOHATER I CAŁA HISTORIA
I tutaj zaskoczenie ale główną rolę w filmie przejął właściwie czarny charakter. Chociaż na początku w filmie co chwilę wydaje nam się, że coraz to inny Superbohater będzie najważniejszy i odegra kluczową rolę (bo najpierw są Thor i Tony, potem ważni stają się właściciele kamieni Dr. Strange i Vision, potem znowu pojawia się Kapitan Ameryka, a w końcu jakże istotna w sprawie Gamora, no i ogarnięty rządzą zemsty Star Lord). Na koniec okazuje się jednak, że najważniejsza i najbardziej szczegółowo pokazana została tu postać Thanosa, który nie jest potworem chcącym unicestwić albo podbić świat, bo tak i już, bo takie ma widzimisię. On ma naprawdę szczegółowy i ciekawy rys psychologiczny. To postać, która kieruje się pewną ideologią i to wcale nie taką głupią. Ta ideologia jest naprawdę sensowna i, choć to może przeraża, ale ona do mnie przemawia. On nie chce zabić całej ludzkości a tylko jej połowę i to jeszcze "sprawiedliwie", bo przecież losowo. Właściwie to nawet nie chce być okrutny, chce to zrobić możliwie najdelikatniej i bezboleśnie. Po to właśnie szuka kamieni, by móc zrobić to szybko, delikatnie i sprawiedliwie. Nie ma tutaj na celu swojego osobistego dobra, wręcz przeciwnie traktuje to nawet jak poświęcenie dla dobra świata. Ludzkość wyniszcza sama siebie oraz świat który bezwzględnie eksploatuje. Wszystkie planety są przeludnione, a co za tym idzie, wszędzie szerzy się bieda, głód i przestępczość. Bogaci się bogacą a biedni biedują. Coraz bardziej. Koło się zamyka i nie ma na to żadnej dobrej rady. Czy nie jest to w sumie dość rzeczywista wizja w dzisiejszych czasach? Jest to właściwie prawda. Przeludnienia i nadmierna eksploatacja świata to coś co naprawdę dotyka ludzkość. I Thanos widzi tutaj rozwiązanie. Zresetować świat. Zrobić coś na kształt historii o arce Noego. Losowo zabić połowę świata i zacząć od nowa. Bardzo podoba mi się scena, w której Gamora zarzuca Thanos'owi że przecież on nie wie czy to jest jedyne słuszne wyjście, a Thanos (jakże przekonująco) odpowiada "Ja jedyny to wiem".
Thanos naprawdę ma jakąś ideologię. On myśli, kocha a nawet cierpi. Choć jego pomysł jest potworny i przerażający, chociaż jest to czarny charakter, który mimo wszystko jest jednak seryjnym mordercą to wciąż umie wzbudzić w widzu refleksję i coś na kształt... współczucia?
Ustaliliśmy - Thanos to doskonała postać. A sama historia? Czy do mnie przemawia? Tak, jak najbardziej tak! Rozszerzenie tak rzeczywistego, dzisiejszego tematu i przeniesienie go do komiksowego uniwersum oraz do całego wszechświata było według mnie naprawdę przemyślanym i udanym zabiegiem.

NO I OCZYWIŚCIE ZAKOŃCZENIE - MEGA SPOILER!
Powiem tak, choć cieszymy się wszyscy że twórcy tego filmu byli na tyle odważni by zrewolucjonizować trochę Hollywood i pokazać złe, smutne, fatalne zakończenie, to ja jednak podziwiam ich głównie za to, że byli na tyle odważni by narazić się wszystkim tym widzom i fanom, którzy śmiali się niemal cały film, a na koniec wyszli źli i zapłakani. Zabijamy połowę bohaterów i zamykamy kilka oddzielnych serii, jak magiczny Dr. Strange, czy choćby Strażnicy Galaktycy. Okej zakończenie było mocne i odważne. Oryginalne i niebanalne. CHAPEAU BAS!
Ale szczerze? Szczerze to chyba bym udusiła tego który stwierdził że fajnie będzie gdy młodziutki Peter, ściskając swojego Avengers'owego ojca i łykając ostatnie tchnienie, powie, że nie chce umierać. Przecież to Marvel! Kino akcji i Sci-Fi. A ja się tam czułam jak na jednym z bardziej przejmujących dramatów! Wstyd mi było tak to przeżywać, ale... no cóż, przeżywałam. A jeszcze 5 minut wcześniej myślałam, że scena w której Scarlet Witch zabija swojego ukochanego dla dobra ludzkości, to będzie ta scena która utkwi w mojej pamięci na długo i wywoła w tym filmie największe łzy. A jednak coś ją przebiło... Ach no i jeszcze do końca nieodżałowany przeze mnie Loki!
Kurczę. Ale przecież oni wszyscy muszą jakoś wrócić, nie? Przecież Dr. Strange widział przyszłość i miał jakiś plan? Przecież to się nie może tak skończyć! Prawda? Prawda?!
Dość tego bo znowu nie zasnę!

PODSUMOWANIE
- Łatwo jest zrobić zachęcający plakat, na którym jest masa bohaterów. To faktycznie łapie i przyciąga. Wspaniała promocja. Trudniej jednak nakręcić potem taki film, by mimo tych wszystkich postaci, każdy widz wyszedł usatysfakcjonowany i nie czuł niedosytu.
- Łatwo jest też wymyślić nierealną bajkową historię, a trudno jest zrobić wciąż bajkową historię, ale jednak opartą, na współczesnym problemie globalnym.
- Łatwo było robić zabawnych bądź odrażających bohaterów o dość prostym rysie psychologicznym i jeszcze prostszym celu i jego motywacji. Trudniej było napisać, narysować i odegrać Thanosa.
- Łatwo byłoby zrobić szczęśliwe zakończenie, trudniej... sami już wiecie.

"Avangers. Wojna bez granic" to film który faktycznie łamie wszystkie granice. To film, który mogłabym nazwać bajką, a mimo to nie mogłam o nim zapomnieć przez całą noc po seansie. To film niebanalny, przejmujący i wyjątkowy. Było w nim wiele scen w których śmiałam się w głos i równie wiele scen w których ściskałam rękę mojego chłopaka tak mocno, że nie wiem czy nie połamałam mu palców.
Uważam, że świetny film to taki (który bez względu na gatunek) umie bawić i wzruszać. Genialny to ten, na którym niemal cały czas płaczesz, ze śmiechu i wzruszenia na przemian (a potem oczywiście nie śpisz całą noc, bo jesteś pod tak dużym wrażeniem). A skoro "Avengers. Wojna bez granic" to kryterium niewątpliwie spełniło to śmiem twierdzić iż jest to film świetny a nawet genialny. 


SERDECZNIE POLECAM!


ODCINAMY

W życiu każdego nadchodzi taki czas kiedy czasem trzeba odciąć się od tego co było i zacząć coś od nowa. Choć dawno nie miałam już czasu pisać, nie znaczy że przestałam to lubić i robić. Pisałam nowe historie w mojej głowie i tęskniłam za dniem, gdy choć część z nich będę mogła przelać na strony bloga. Nie mogłam się zmobilizować by tu wrócić, ale wiedziałam że  jest mi to potrzebne i kiedyś się stanie. I nawet jeśli nikt nigdy tego nie przeczyta to muszę pisać... Więc odcinam starą część bloga, dużą część postów usunęłam by go nie zaśmiecać, ale do dużej mam też sentyment, albo zwyczajnie nie zdążyłam jej przejrzeć i posegregować. Zastanawiałam się czy nie zacząć od nowa z czystą kartą ale nie chcę tego robić. Uważam, że mimo wszystko jest tu sporo dobrych recenzji, a ten konkretne blog jest mi po prostu bliski. Jest taki jaki chcę i nie chcę z niego rezygnować.

Także, by dłużej nie przynudzać, od dzisiaj kończę z prywatą i niekonstruktywnymi postami udostępnianymi, byle by coś udostępnić.Zamierzam od teraz pisać tylko (albo głównie) recenzje filmów i książek (ew. muzyki choć w tym temacie wolę pozostać oszczędna). Nie będę pewnie regularna ale za to szczera i prawdziwa. I wreszcie usatysfakcjonowana, bo wracam do tego co w końcu jest moją pasją. Czas pisać, pisać, pisać...

środa, 3 stycznia 2018

Gimnazjum - niebezpieczeństwo czy też szansa na zmianę?

Ola - pochodzi z trudnej rodziny. Rodzice byli bardzo młodzi kiedy została poczęta. W rezultacie wychowuje ją jej babcia.
Tomek - trochę szalony, czasem niegrzeczny, ale sprytny i inteligentny chłopiec. Mieszka z mamą i siostrą, ojciec rozstał się z matką i wyjechał za granicę.
Emilia i Marysia - zwyczajne dziewczynki,  koleżanki z jednej ławki
Wiktoria - grzeczna i pracowita. Jej mama nie pracuje i prawie co drugi dzień odwiedza szkołę córki. Za każdym razem przynosi kwiatki albo czekoladki dla nauczycieli.
Wojtek - dość niezadbany chłopak z ADHD, mało zdolny i nielubiany.

Oto kilka osób z czwartej klasy B w pewnej polskiej podstawówce. Posłuchajcie ich historii.

Dzieciaki zdają do czwartej klasy a zatem dostają nowego wychowawcę, to Pani Mariola. Kobieta jest już w podeszłym wieku, to surowa i nieobiektywna nauczycielka. Bardzo szybko umiała ocenić dzieci i przykleić im "etykietki". Od początku wiedziała, że z Oli nie wyrośnie nic dobrego. Była pewnie przekonana, że dziewczynka podzieli losy rodziców. Ba! Uważała, że na porażkę skazani są nawet ci, którzy ją lubią. W końcu "kto z kim przystaje, ten takim się staje", nieprawdaż? Niestety z Olą trzymały Emilia i Marysia. Dlatego te dziewczynki też nie trafiły w łaski Pani Marioli. Nie dostawały u niej dobrych ocen i bardzo widocznie były przez nią nielubiane. Pani Mariola była dość ostentacyjna. Nie przejmowały ją łzy Emilki, kiedy została niesłusznie oceniona, nie krępowała się nawet być niemiłą dla rodziców Marysi. Tymczasem z mamą Wiktorii bardzo się lubiła. A sama Wiktoria była najlepszą uczennicą w klasie. I podobnie jak  w przypadku Oli. Pani Mariola lubiła również koleżanki Wiktorii, uważała, że nawet jeśli nie są mądre, to przynajmniej mają dobry gust i będą wzrastać przy Wiktorii. Jeśli chodzi o Tomka to Pani Mariola powiedziała kiedyś, że pochodzi on z patologicznej rodziny i skończy w kryminale. Jakież to było przykre. W końcu
Tomek był na prawdę mądrym i błyskotliwym chłopcem. Kiedyś Emilia i Tomek zauroczyli się w sobie. Ich związek, jak na tak młody wiek, trwał dość długo. W końcu byli ze sobą aż dwa miesiące! Tomek  bardzo lubił Emilię i obiecywał jej że kiedyś ją poślubi. Któregoś razu Tomek nawet ucałował Emilię w usta. Był to krótki, niewinny buziak, całus w kącik ust. Niestety widzieli to inni uczniowie i szybko  po szkole rozeszły się plotki o małych zakochanych. Pani Mariola nie pozostała obojętna i wezwała rodziców Emilii. Choć może nie zachowała się w tedy źle i może postąpiła słusznie to właśnie wtedy padły słowa o patologii Tomka. To oznaczało definitywny koniec tego "związku". Emilia pochodziła z dobrej rodziny i choć rodzice nie zakazali jej wprost tego związku, to w tym wieku żadne uczucia nie są warte takiego zamieszania i wstydu wobec rodziny i nauczycieli. Wezwanie rodziców do szkoły to w tym wieku ogromna tragedia. Rok później Tomka  nie było już w tej szkole. Mówiło się, że to Pani Mariola go wyrzuciła. I choć może nie było to prawdą, to z pewnością Pani  Mariola go nie zatrzymywała. Jeśli zaś chodzi o Wojtka to nie lubiła go cała klasa. Był typowym kozłem ofiarnym. Nie miał szans na przyjaźnie w tej klasie, a nawet w całej szkole.

W szóstej klasie Emilię dostrzegła Pani z matematyki i poprowadziła ją do konkursu z tego przedmiotu. Emilia wygrała owy konkurs i wtedy właśnie zrozumiała, że wcale nie jest przeciętną, raczej słabszą, niż lepszą uczennicą. Zrozumiała, że jeśli zechce to podbije cały świat. Zrozumiała że może wiele, że nie jest nikim.

Podstawówka się skończyła i dzieci rozeszły się po gimnazjach. Ich losy potoczyły się już bardzo różnie. Dla większości był to nowy start, była to szansa na lepsze. Mogli sobie wyrobić nowe opinie w nowych środowiskach, swoje "etykietki" pozostawili w podstawówce. Niestety dla niektórych i to było za późno. Ola musiała przejść jeszcze długą drogę zanim stanęła twardo na swoich nogach. Po skończeniu podstawówki chyba nie do końca czuła swoją wartość, dlatego nie szanowała siebie i pozwoliła by również inni jej nie szanowali. Myślę jednak, że i jej udało się wygrać tę wojnę i także ona odnalazła swoją zatraconą wartość. I nie powieliła losów rodziców. Choć było blisko, jej historia potoczyła się swoim własnym torem. Za późno okazało się również dla Tomka, któremu już nigdy nie było dane odnaleźć swojej wartości.  Już na zawsze pozostał całkiem sam, zagubiony w świecie etykietek i nieobiektywnych osądów, w którym ukojenie przynosiły mu już tylko narkotyki. Nie, nie skończył w kryminale jak wróżyła mu Pani Mariola.
Popełnił samobójstwo.
I to już koniec czarnej strony tej historii. Czas na lepsze wiadomości. Wojtek w nowej szkole znalazł sobie kolegów. Raptem okazało się że mimo swoich wad może być lubianą duszą towarzystwa. Marysia dopiero w gimnazjum okazała się być wzorową uczennicą. To tam uzyskała swoje pierwsze czerwone paski, o których mogła tylko pomarzyć w podstawówce. I ona i Emilka poszły do najlepszych szkół średnich w mieście. Teraz obie studiują. Emilia miała to szczęście że trafiła na dobrego człowieka podczas swojej edukacji. Marysi z kolei udało się wywalczyć swoją pozycję. Wiktoria, która zawsze wszystko  miała za darmo, teraz musiała zacząć pracować równie mocno co inne dzieci by osiągnąć szczyty. I wbrew pozorom, wcale nie była grzeczniutką, wzorową uczennicą. Okazało się, że gdy mama nie patrzy to dziewczyna potrafi być wulgarna a nawet agresywna choć chodziła do najlepszego gimnazjum w mieście razem z Emilią. Po prostu do tej pory wszystko dostawała za nic, teraz musiała nauczyć się pracy. I wcale nie wyszła na tym źle, bo przecież jak inaczej nauczyć się żyć, jak nie przez prawdziwe życie właśnie?

Jak bardzo inne mogłyby być losy tych wszystkich dzieci, gdyby Pani Mariola była obiektywna? I gdyby umiała wyciągnąć do nich pomocną dłoń? Kiedyś rozmawiałam z jedną nauczycielką która znała klasę B. Zawsze była bardzo empatyczna i miła. Dostrzegała dobro w każdym, zupełnie inaczej niż Pani Mariola. I ta nauczycielka podczas naszej rozmowy po latach powiedziała o Oli "podstawówka, to był czas kiedy ona swoją postawą wołała o pomoc (...) to był czas kiedy ktoś powinien jej pomóc."... a nie przypinać etykiety.


Dobrze jest jeżeli dziecko jest lubiane przez uczniów i nauczycieli. Wtedy może lecieć na swojej opinii nawet przez 8 lat. Ba! Dla takiego dziecka zmiana szkoły to faktycznie makabra. Musi na nowo wyrobić sobie dobrą opinię wśród nauczycieli i znaleźć nowych znajomych. Ale dla tych wszystkich dzieci, które nie miały tyle szczęścia, to jest właśnie nowa szansa...

Emilia po latach mówi:"Wiecie kim bym była gdybym na najważniejsze lata mojego dojrzewania emocjonalnego została dalej w tamtej podstawówce i nie spotkała na swojej drodze nauczycielki matematyki? Na pewno bym teraz nie studiowała informatyki. Może kończyłabym zawodówkę....Na pewno nie czułabym się silna, mądra i niezależna, ponieważ będąc tam myślałam że jestem tylko słabiutką i głupiutką 'przeciętniaczką'. Choć swoją podstawówkę zawsze wspominałam dobrze, bo był to okres ciepła, radości i dziecięcej swawoli. Chociaż uważałam ją nawet za najlepszą szkołę na całym świecie i jak wszyscy żałowałam że muszę ją tak szybko opuścić, to teraz, z biegiem czasu wiem już jak duże znaczenie w moim życiu miała ta zmiana. Bo etykietki są wszędzie..."

...Moi drodzy w każdej nawet najlepszej szkole, trafi się kiedyś nieobiektywny nauczyciel lub choćby uczeń. A jedyną ucieczką od etykietek jest często zmiana całego środowiska. Nowy start. Zaś alkohol, papierosy, przemoc i cała ta rzekoma "gimnazjalna demoralizacja"... myślicie że to nie istnieje w podstawówce? Patrząc teraz na mojego młodszego brata, który właśnie został w podstawówce i słuchając jego opowieści, odnoszę wrażenie że te wszystkie używki pojawiają się tu szybciej niż w gimnazjum. Bo paradoksalnie w gimnazjum, choć każdy poczuł się dorosły, to najpierw potrzebował przecież dodatkowego czasu na zaaklimatyzowanie się, poznanie nowego towarzystwa i dopiero potem rozwinięcie skrzydeł. W podstawówce dzieciaki znają się już bardzo dobrze. Znają środowisko i nie boją się już tak bardzo starych nauczycieli. Znają też swoje pozycje. Wiedzą kto jest kim, kto jest silniejszy, kto ma jaką paczkę. Ba! Zostając na swoich starych osiedlach znają już doskonale różne miejsca schadzek i tak zwanych met. Cóż więc ma im przeszkodzić w sięgnięciu po to wszystko co dla każdego nastolatka (bez względu na szkołę) jest pożądanym zakazanym owocem? 


Wszyscy pewnie znamy i słyszeliśmy też liczne zalety usunięcia gimnazjów i wiele historii przekonujących nas o tym, że to była dobra decyzja. Ja tylko chciałabym teraz apelować do wszystkich rodziców, opiekunów starszego rodzeństwa... to że dziecko zostaje na "starych śmieciach" wcale nie oznacza że jest bezpieczne i że można na nie przymrużyć oko, mniej się interesować, mniej pilnować. Na młodych ludzi zawsze będą czyhały różne i te same niebezpieczeństwa, bo jest to wiek kiedy poznaje się świat, kiedy się go zaczyna kosztować. Bez względu na szkołę. Usunięcie gimnazjów, jak widzicie, nie sprawi że wasze dzieci będą teraz bezpieczne i uziemione. W niektórych przypadkach może wywołać wręcz odwrotny efekt. Więc nie traćcie czujności. Nie olewajcie swoich dzieci. Często jedyną pomocą dla nich jesteśmy tylko My - ich bliscy.

sobota, 12 marca 2016

Krótka historia o tym jak Mistrz omija Cenzurę

I. Wiersz napisany przez Czesława Miłosza we Lwowie w 1939 roku. Wydrukowany w miejscowej prasie za zezwoleniem władz radzieckich i nagrodzony specjalną nagrodą Stalina

1. Runą w łunach, spłoną w pożarach
Krzyże Kościołów, krzyże ofiarne
I w bezpowrotnym zgubi się szlaku
Z Lechickiej ziemi Orzeł Polaków

2. O słońce jasne, wodzu Stalinie
Niech władza Twoja nigdy nie zginie
Niech jako orłów prowadzi z gniazda
Rosji i Kremla płonąca gwiazda

3. Na ziemskim globie flagi czerwone
Będą na chwałę grały jak dzwony
Czerwona Armia i wódz jej Stalin
Odwiecznych wrogów swoich obali

4. Zmienisz się rychło w wieku godzinie
Polsko, a twoje córy i syny
Wiara i każdy krzyż na mogile
U stóp nam legnie w prochu i pyle.


II. Zapytacie jak to możliwe, że Czesław Miłosz mógł napisać coś takiego? W takim razie czas na niespodziankę! Ten wiersz należy drukować i odczytywać w odpowiednim układzie (zademonstrowanym poniżej). Dzięki temu małemu "mykowi" utwór przybiera kompletnie inne znaczenie. Z pochwały Stalina zamienia się w jego obrazę. Zabieg ten pozwolił Miłoszowi przekazać swe prawdziwe poglądy, omijając przy tym cenzurę. Wiersz należy odczytywać w następujący sposób: pierwszy wers pierwszej zwrotki i pierwszy wers trzecie zwrotki, potem drugi wers pierwszej zwrotki i drugi wers trzeciej zwrotki itd.. Innymi słowy czytamy wersami z obu kolumn.



środa, 24 czerwca 2015

Za wszelką cenę, przez krew, pot i łzy... dosłownie.

"Whiplash"

tytuł: Whiplash
gatunek: Dramat, Muzyczny
reżyseria: Damien Chazelle
scenariusz: Damien Chazelle
produkcja: USA

O filmie:
Młody i początkujący perkusista Andrew jest uczniem konserwatorium muzycznego na Manhattanie. Pewnego dnia zostaje zauważony przez najlepszego i jednocześnie najsurowszego nauczyciela Terrence'a Fletchera. Dołącza do jego zespołu jazzowego, by realizować swoje marzenia i dążyć do doskonałości.  Fletcher okazuje się być wyjątkowo okrutnym i bezwzględnym człowiekiem. Poniża, krzyczy, a nawet bije swych uczniów i rzuca w nich przedmiotami. Uważa, że tylko w ten sposób może wzbudzić w nich determinację. Andrew nie poddaje się i pod szatańską presją walczy o uznanie nauczyciela. Robi to za wszelką cenę, kosztem swego zdrowia i człowieczeństwa. Krew, pot i łzy przestają być przenośnią, a stają się stałym kolorem rzuconym na przeklęty instrument. 

Moim zdaniem:
Już od pierwszych scen filmu jesteśmy wręcz zaatakowani hałasem perkusji. Ten chaotyczny łomot bardzo szybko zamienia się jednak w fantastyczną melodię. Wspaniała jazzowa muzyka zaczyna wbrew oczekiwaniom koić nasze nerwy i doskonale wprowadzać nas w świat i nastroje głównego bohatera. To głośne i mocne brzmienie zaczarowało nawet widza z silną migreną. Film z minuty na minutę coraz bardziej potęguje emocje. W kulminacyjnym punkcie widz jest już całkowicie zahipnotyzowany i zirytowany. I z takimi emocjami śledzi tą historię do ostatniej litery końcowych napisów.

"Whiplash" to fantastyczny film o zawziętości, determinacji, ambicji, dążeniu do celu. Ostatnia scena pozostawia na naszych ustach niewypowiedziane pytanie "czy warto"? I chyba nikt nie jest w stanie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Szybko, za to, nasuwają się kolejne wątpliwości. Czy są granice? Czy doskonałość w ogóle może mieć jakieś ograniczenia? 

Serdecznie polecam to niesamowite i niebanalne połączenie hipnotyzującej muzyki, przerażającego dreszczowca, psychologicznej odysei i wzruszającego dramatu.



PS Powyższy zwiastun jest bardzo dobrą i godną zapowiedzią filmu.

sobota, 9 maja 2015

O przebaczeniu

"Sędzia"
tytuł: "Sędzia"
reżyseria: David Dobkin
scenariusz: Nick Schenk, Bill Dubuque
gatunek: Dramat
produkcja: USA

O filmie:
Hank Palmer (Robert Downey Jr.) - adwokat odnoszący sukcesy, na wieść o śmierci matki wraca do rodzinnej miejscowości na jej pogrzeb. Spotyka tam dwóch braci i ojca (Robert Duvall), o którego istnieniu wolałby zapomnieć. Bolesne rany z młodości szybko zostają rozdrapane. Nieoczekiwanie głowa rodziny, od lat sprawująca rolę szanowanego sędziego, zostaje oskarżona o morderstwo. Hank musi zachować się jak dojrzały dorosły, odrzucić urazy i pomóc rodzinie. Sąd staje się raptem miejscem terapii rodzinnej. Czy czas faktycznie leczy rany? Czy może tylko je zabliźnia, w taki sposób, by na zawsze pozostał po nich ślad? Ślad nie do zamazania...

Według mnie:
Hank Palmer - adwokat, człowiek sukcesu, nieempatyczny arogant, przystojny, bogaty... Nie przejmuje się przewinieniami swoich klientów, tylko tym czy wygra ich sprawy. Sam określa to krótko: "niewinnych na mnie nie stać". Czy ten opis brzmi znajomo? Przypomina nam pewnie trochę charyzmatycznego i pewnego siebie playboya - Tonego Starka z Iron Mana. Robert Downey Jr. znów odgrywa przed nami tą fantastyczną rolę, jednak tym razem w lekko innej odsłonie. I muszę Wam powiedzieć, że smakuje to nieźle. 

Tak więc nasz heros musi się zmierzyć z apodyktycznym ojcem i demonami przeszłości. Nie jest to proste. Skłóceni mężczyźni raptem muszą stanąć po tej samej stronie, a Sędzia musi zdać się na syna. Za pomocą tej niemal kryminalnej otoczki ukazany jest prawdziwy rodzinny dramat i coś czego nie da się uniknąć - starość. Sędzia wiele już przeżył i jest schorowany. Mimo swego ostrego charakteru z dnia na dzień staje się coraz bardziej niedołężny i zależny. Hank mimo wielkiej urazy, musi schować dumę do kieszeni i zaopiekować się ojcem. Czas odłożyć swój honor, by ratować ten ojca. Szczęśliwe zakończenie to takie w którym rodzina się jedna, a oskarżony zostaje uniewinniony. Jednak ta historia nie jest banalna. O pojednanie nie tak łatwo, a zarzuty są poważne. Bardzo realistyczny, niebanalny film o tym jak żart miesza się ze wzruszeniem, a nienawiść z miłością. O tym czym są więzi rodzinne, a czym więzy krwi. Ale przede wszystkim jest to piękna opowieść o przebaczeniu.