sobota, 19 stycznia 2019

Gdy człowiek umiera…


Ten tekst, moje osobiste rozważania, chciałabym zacząć i zakończyć jednym zdaniem: Gdy człowiek umiera, to jest ten moment, kiedy przestajemy sądzić my, a zaczyna Bóg. Po prostu, po chrześcijańsku, po ludzku. Wszelka krytyka jest w tym momencie bezsensowna, niepotrzebna a przede wszystkim niekonstruktywna. Bo co z tego, że teraz podliczymy jakieś błędy człowieka? Ilość jego domów, wielkość majątku, porażki zawodowe i krzywdy wobec innych? Co to zmieni? Ten człowiek i tak umarł. Już nie posiada tego majątku, umarł nagi i biedny, jak każdy z nas. Już nie naprawi krzywd, które popełnił, czasu nie cofniemy. On umarł, nie ma go. Więc co ma na celu nasza krytyka i debata na temat słuszności żałoby nad nim? Wydaje mi się, że ma to dać przede wszystkim upust naszym własnym emocjom. Naszym żalom i frustracjom. On odszedł, a zostały nasze emocje. Myślę jednak, że w tej prostej kwestii, kiedy pada pytanie czy płakać po tragicznie zmarłym prezydencie, każdy ma prawo odpowiedzieć sam i po swojemu. Kto chce niech płacze i się modli, kto nie chce, niech tego nie robi. Nie krytykujmy siebie nawzajem, nie szykanujmy, nie wyśmiewajmy. Każdy ma prawo do własnych uczuć. To jest nasza wolność myśli, lecz nasza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność innego człowieka. Dlatego nie kłóćmy się, nie walczmy. Czujmy to co chcemy czuć lecz nie zmuszajmy innych do czucia tego samego. Wierzę, że gdy ja umrę, ja – zwyczajny przeciętny człowiek – to będą mnie opłakiwać moi bliscy i znajomi i będą się za mną modlić. A ci których skrzywdziłam lub Ci którzy mnie zwyczajnie nie lubili, po prostu nie przyjdą na mój pogrzeb, nie opłaczą. Ale nikt nie stanie nad moją trumną i nie zacznie wyliczać moich błędów. Nikt na ziemi nie będzie mnie już sądził, bo zacznie się mój inny najważniejszy sąd. Zakopią mnie do piachu i zaczną żyć dalej, beze mnie, po swojemu.

Jeśli zaś ta krytyka wynika, nie z frustracji i nienawiści, a po prostu z niewiedzy i braku zrozumienia to ja chcę wyjaśnić. Wyjaśnić dlaczego niektórzy płaczą, choć na chłopski rozum, faktycznie nie powinni. Oczywiście pomijając prawdziwych bliskich, rodzinę, znajomych – płaczą też ludzie którzy prezydenta przecież nie znali. Tu, zaznaczę, będzie bardzo osobiste i prywatne odczucie…
A więc, gdy tragedia się już zdarzyła, gdy Owsiak chwilowo zrezygnował z urzędu, gdy sytuacja sięgnęła takiego apogeum wzruszenia, muszę się przyznać – mną też tąpnęło. Wmurowało mnie, było mi przykro i nawet uroniłam łzę. Sama się wtedy sobie zdziwiłam. Stoczyłam wewnętrzna dyskusję na temat tego uczucia. Bo właściwie to skąd ono się wzięło? Po co? Czemu? Czasem mniej się przeżywa śmierć, która jest nam paradoksalnie bliższa, albo większa. Śmierć kogoś z dalekiej rodziny czy znajomych czasem przechodzi bokiem, bez większego „biadolenia”. A tu, umiera człowiek z którym nie mam nic wspólnego i kręci mi się w oku łza? O co chodzi? I doszłam do wniosku, że składa się na to wiele czynników. Porozmawiajmy o najciekawszych i niezaprzeczalnych. Po pierwsze: kontrast. Może to paradoks, może nawet hipokryzja, ale tak skonstruowany jest człowiek... Spójrz, gdy człowiek umiera na raka, trwamy w tej tragedii i cierpieniu miesiącami, gdy ten człowiek leży w stanie agonalnym i widzimy jak bardzo cierpi przez kilka tygodni, to mimo że to nasz bliski często zaczynamy już nawet modlić się o śmierć. I gdy ta śmierć przychodzi, to przyjmujemy ją jakoś spokojniej a nawet z uczuciem ulgi. Gdy człowiek umiera znienacka, pośród codziennego gwaru to jest to tragedia, jesteśmy przestraszeni, zaskoczeni, wyrwani z codzienności. Nie przygotowani na ten ogrom cierpienia. I w tym momencie, nie wiem, boli jakoś bardziej? A teraz czas na największy kontrast. Kiedy w tym biegu życia codziennego, zatrzymujemy się na chwilę, na jeden dzień tworzymy radosną wspólnotę. Przyklejamy sobie czerwone serduszka. Cieszymy się, świętujemy. Puszczamy fajerwerki, wiwatujemy, krzyczymy jak bardzo kochamy siebie, świat i życie… i wtedy raptem, w centrum tej miłości i radości pojawia się iskra nienawiści i tragedii. Pojawia się śmierć. Nie tyle niezapowiedziana, co kompletnie nieproszona. To jest ten kontrast. Taki, który załamuje ręce. Więc taka śmierć jakoś bardziej przeraża. A po drugie, ja osobiście, od lat wspierałam WOŚP. 6 lat temu sama kwestowałam. Byłam wolontariuszką, stałam z taką puszką jak ci ludzie, którzy stali na scenie obok prezydenta. Tego dnia, kiedy wydarzyła się  ta tragedia, bawiłam się pod taką samą sceną, tylko jakieś 500 kilometrów dalej. To takie przykre zderzenie z rzeczywistością. Czujesz, że trochę brałeś udział w tej tragedii, że jakoś jesteś z nią związany. I płaczesz, chyba najbardziej z bezradności. Bo zaczynasz mieć wrażenie, że nie ma takiej siły która zaczarowałaby ten świat, choćby na jeden dzień. No tak, przecież nie żyjemy w utopii. A potem, gdy sobie to uświadamiasz, uspokajasz się i godzisz z tą myślą, to tak czy siak, emocjonalnie się z tą tragedią już związałeś. I zaczyna ci być żal rodziny zmarłego. I kątem oka śledzisz wydarzenia. Współczujesz. Czujesz smutek i żal. Tak po prostu.
Rozumiem, że nie każdy tak jak ja emocjonalnie związał się z tym wydarzeniem. Jak już powiedziałam w pewnym momencie sama się sobie dziwiłam. Ale wiążemy się z różnymi tragediami. Różne rzeczy potrafią nas zaboleć. Czasem wbrew naszym oczekiwaniom. Bo jesteśmy tylko ludźmi. Kruchymi istotami które często cierpią i płaczą.
A więc czy aby na pewno jestem głupia, że się tym przejęłam? A może jestem tylko ludzka? Tak samo ludzka, jak osoba, która się tym tak bardzo nie przejęła… Bo, raz jeszcze powtórzę, każdy ma prawo przeżywać to co chce i jak chce. I nie możemy tego prawa sobie odbierać.
Chcesz więc płakać? Płacz. Nie jesteś głupi. Nie wstydź się łez. Cierpienie umacnia, cierpienie buduje. „Cierpienie jest ogniem, w którym hartuje się nasza dusza” (Józef Bułatowicz). Nie chcesz płakać? Nie płacz. Nie oglądaj w telewizji transmisji pogrzebu (mało która stacja ją nadaje – sprawdziłam).  Nie wspominaj, nie odpalaj znicza. To nie był twój bliski - masz do tego prawo. Nie krytykujmy siebie nawzajem, bo każdy ma prawo do własnych uczuć.

Lecz na sam koniec przypomnę: nasza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność innych. Frustracja często sprawia, że o tym zapominamy. Nie poddawajmy się jej bezmyślnie. I nie sądźmy. Bo sąd nie należy do nas. Bo nie ma już sensu. Bo nic nie zmieni. To proste: chcesz coś czuć? Czuj. Chcesz coś zmienić? Zmień. Jeśli ta tragedia otworzyła ci oczy na coś ważnego, zmotywowała do jakiejś zmiany, walki – walcz. Zmieniaj. Działaj. Nie gadaj, nie krytykuj, nie debatuj - tylko działaj, tak jak uważasz za rozsądne. Bo kochani, gdy człowiek umiera, to jest ten moment, kiedy przestajemy sądzić my, a zaczyna Bóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz