Ten tekst, moje osobiste
rozważania, chciałabym zacząć i zakończyć jednym zdaniem: Gdy człowiek umiera, to jest ten moment, kiedy przestajemy sądzić my, a
zaczyna Bóg. Po prostu, po chrześcijańsku, po ludzku. Wszelka krytyka jest
w tym momencie bezsensowna, niepotrzebna a przede wszystkim niekonstruktywna.
Bo co z tego, że teraz podliczymy jakieś błędy człowieka? Ilość jego domów,
wielkość majątku, porażki zawodowe i krzywdy wobec innych? Co to zmieni? Ten
człowiek i tak umarł. Już nie posiada tego majątku, umarł nagi i biedny, jak
każdy z nas. Już nie naprawi krzywd, które popełnił, czasu nie cofniemy. On
umarł, nie ma go. Więc co ma na celu nasza krytyka i debata na temat słuszności
żałoby nad nim? Wydaje mi się, że ma to dać przede wszystkim upust naszym
własnym emocjom. Naszym żalom i frustracjom. On odszedł, a zostały nasze emocje.
Myślę jednak, że w tej prostej kwestii, kiedy pada pytanie czy płakać po
tragicznie zmarłym prezydencie, każdy ma prawo odpowiedzieć sam i po swojemu.
Kto chce niech płacze i się modli, kto nie chce, niech tego nie robi. Nie
krytykujmy siebie nawzajem, nie szykanujmy, nie wyśmiewajmy. Każdy ma prawo do własnych
uczuć. To jest nasza wolność myśli, lecz nasza wolność kończy się tam gdzie
zaczyna się wolność innego człowieka. Dlatego nie kłóćmy się, nie walczmy.
Czujmy to co chcemy czuć lecz nie zmuszajmy innych do czucia tego samego.
Wierzę, że gdy ja umrę, ja – zwyczajny przeciętny człowiek – to będą mnie
opłakiwać moi bliscy i znajomi i będą się za mną modlić. A ci których
skrzywdziłam lub Ci którzy mnie zwyczajnie nie lubili, po prostu nie przyjdą na
mój pogrzeb, nie opłaczą. Ale nikt nie stanie nad moją trumną i nie zacznie
wyliczać moich błędów. Nikt na ziemi nie będzie mnie już sądził, bo zacznie się
mój inny najważniejszy sąd. Zakopią mnie do piachu i zaczną żyć dalej, beze
mnie, po swojemu.
Jeśli zaś ta krytyka wynika, nie
z frustracji i nienawiści, a po prostu z niewiedzy i braku zrozumienia to ja chcę
wyjaśnić. Wyjaśnić dlaczego niektórzy płaczą, choć na chłopski rozum,
faktycznie nie powinni. Oczywiście pomijając prawdziwych bliskich, rodzinę,
znajomych – płaczą też ludzie którzy prezydenta przecież nie znali. Tu,
zaznaczę, będzie bardzo osobiste i prywatne odczucie…
A więc, gdy tragedia się już zdarzyła,
gdy Owsiak chwilowo zrezygnował z urzędu, gdy sytuacja sięgnęła takiego apogeum
wzruszenia, muszę się przyznać – mną też tąpnęło. Wmurowało mnie, było mi
przykro i nawet uroniłam łzę. Sama się wtedy sobie zdziwiłam. Stoczyłam
wewnętrzna dyskusję na temat tego uczucia. Bo właściwie to skąd ono się wzięło?
Po co? Czemu? Czasem mniej się przeżywa śmierć, która jest nam paradoksalnie
bliższa, albo większa. Śmierć kogoś z dalekiej rodziny czy znajomych czasem
przechodzi bokiem, bez większego „biadolenia”. A tu, umiera człowiek z którym
nie mam nic wspólnego i kręci mi się w oku łza? O co chodzi? I doszłam do wniosku,
że składa się na to wiele czynników. Porozmawiajmy o najciekawszych i
niezaprzeczalnych. Po pierwsze: kontrast. Może to paradoks, może nawet
hipokryzja, ale tak skonstruowany jest człowiek... Spójrz, gdy człowiek umiera
na raka, trwamy w tej tragedii i cierpieniu miesiącami, gdy ten człowiek leży w
stanie agonalnym i widzimy jak bardzo cierpi przez kilka tygodni, to mimo że to
nasz bliski często zaczynamy już nawet modlić się o śmierć. I gdy ta śmierć
przychodzi, to przyjmujemy ją jakoś spokojniej a nawet z uczuciem ulgi. Gdy
człowiek umiera znienacka, pośród codziennego gwaru to jest to tragedia,
jesteśmy przestraszeni, zaskoczeni, wyrwani z codzienności. Nie przygotowani na
ten ogrom cierpienia. I w tym momencie, nie wiem, boli jakoś bardziej? A teraz
czas na największy kontrast. Kiedy w tym biegu życia codziennego, zatrzymujemy
się na chwilę, na jeden dzień tworzymy radosną wspólnotę. Przyklejamy sobie
czerwone serduszka. Cieszymy się, świętujemy. Puszczamy fajerwerki, wiwatujemy,
krzyczymy jak bardzo kochamy siebie, świat i życie… i wtedy raptem, w centrum
tej miłości i radości pojawia się iskra nienawiści i tragedii. Pojawia się
śmierć. Nie tyle niezapowiedziana, co kompletnie nieproszona. To jest ten
kontrast. Taki, który załamuje ręce. Więc taka śmierć jakoś bardziej przeraża.
A po drugie, ja osobiście, od lat wspierałam WOŚP. 6 lat temu sama kwestowałam.
Byłam wolontariuszką, stałam z taką puszką jak ci ludzie, którzy stali na
scenie obok prezydenta. Tego dnia, kiedy wydarzyła się ta tragedia, bawiłam się pod taką samą sceną,
tylko jakieś 500 kilometrów dalej. To takie przykre zderzenie z
rzeczywistością. Czujesz, że trochę brałeś udział w tej tragedii, że jakoś
jesteś z nią związany. I płaczesz, chyba najbardziej z bezradności. Bo zaczynasz
mieć wrażenie, że nie ma takiej siły która zaczarowałaby ten świat, choćby na
jeden dzień. No tak, przecież nie żyjemy w utopii. A potem, gdy sobie to
uświadamiasz, uspokajasz się i godzisz z tą myślą, to tak czy siak,
emocjonalnie się z tą tragedią już związałeś. I zaczyna ci być żal rodziny
zmarłego. I kątem oka śledzisz wydarzenia. Współczujesz. Czujesz smutek i żal.
Tak po prostu.
Rozumiem, że nie każdy tak jak ja
emocjonalnie związał się z tym wydarzeniem. Jak już powiedziałam w pewnym
momencie sama się sobie dziwiłam. Ale wiążemy się z różnymi tragediami. Różne
rzeczy potrafią nas zaboleć. Czasem wbrew naszym oczekiwaniom. Bo jesteśmy
tylko ludźmi. Kruchymi istotami które często cierpią i płaczą.
A więc czy aby na pewno jestem
głupia, że się tym przejęłam? A może jestem tylko ludzka? Tak samo ludzka, jak
osoba, która się tym tak bardzo nie przejęła… Bo, raz jeszcze powtórzę, każdy
ma prawo przeżywać to co chce i jak chce. I nie możemy tego prawa sobie odbierać.
Chcesz więc płakać? Płacz. Nie
jesteś głupi. Nie wstydź się łez. Cierpienie umacnia, cierpienie buduje. „Cierpienie jest ogniem, w którym hartuje
się nasza dusza” (Józef Bułatowicz). Nie chcesz płakać? Nie płacz. Nie
oglądaj w telewizji transmisji pogrzebu (mało która stacja ją nadaje –
sprawdziłam). Nie wspominaj, nie odpalaj
znicza. To nie był twój bliski - masz do tego prawo. Nie krytykujmy siebie
nawzajem, bo każdy ma prawo do własnych uczuć.
Lecz na sam koniec przypomnę: nasza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność innych. Frustracja
często sprawia, że o tym zapominamy. Nie poddawajmy się jej bezmyślnie. I nie
sądźmy. Bo sąd nie należy do nas. Bo nie ma już sensu. Bo nic nie zmieni. To
proste: chcesz coś czuć? Czuj. Chcesz coś zmienić? Zmień. Jeśli ta tragedia
otworzyła ci oczy na coś ważnego, zmotywowała do jakiejś zmiany, walki – walcz.
Zmieniaj. Działaj. Nie gadaj, nie krytykuj, nie debatuj - tylko działaj, tak
jak uważasz za rozsądne. Bo kochani, gdy
człowiek umiera, to jest ten moment, kiedy przestajemy sądzić my, a zaczyna
Bóg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz