czwartek, 2 maja 2013

Dziękuję

Przeżyłam. Przetrwałam. Było ciężko, ale udało się. Zagubiona gdzieś między egzaminami, a trumną z dziadkiem i modlitwami, przyćpana antybiotykami odnalazłam coś ważnego. Tak, ten tydzień choć najokropniejszy i najcięższy w moim życiu miał w sobie coś podbudowującego, a nawet pięknego.

Po pierwsze na pogrzeb przyszło mnóstwo ludzi, dużo ponad 100, na duży podwójny pomnik nie zmieściły się wszystkie wieńce, po zakopaniu trumny i ułożeniu pierwszej warstwy wieńców mężczyznom z domu pogrzebowego przyszło ułożyć kolejną warstwę kwiatów, a potem, kolejną i... kolejną. Znicze ustawialiśmy na ziemi w odległości metra od pomnika. Gdy byłam tam w poniedziałek, czyli już prawie tydzień po pogrzebie kwiaty dobrze się trzymały. A pond to ilość samochodów jadących sznurem pod kościół przewyższyła wszelkie oczekiwania. Nawet psiak odprowadził swego właściciela do końca wsi. Ostatnia podróż dziadka, ostatnie pożegnanie z nim było niesamowicie bolesne, ale jednocześnie towarzyszy mi myśl, że on zmarły, ale żywy patrzył na to wszystko i sam niedowierzał. To była ogromna i bardzo ładna uroczystość pogrzebna, taka na jaką zasłużył. Ksiądz odprawiający mszę (jeden z ok. 30) na kazaniu powiedział: "To był cichy bohater. Swym życiem i postępowaniem zasłużył na to miano. Jego dom był zawsze otwarty dla wszystkich..."

Egzaminy poszły mi bardzo dobrze. Oczywiście nie mam co liczyć na wyniki 100%, czy nawet 90%, ale w obliczy tej tragedii można powiedzieć, że poradziłam sobie świetnie. Pewnie słyszeliście jak ogromnym zaskoczeniem był egzamin z języka polskiego? Po niezmiennych kilku długich latach rozprawek na sprawdzianie zmieniono tą tradycję i dano na jej miejsce charakterystykę. Nie powiem że byliśmy na nią przygotowani, za to jest to na pewno znacznie łatwiejsza długa forma wypowiedzi :). Ku mojemu zaskoczeniu najlepiej poszedł mi język niemiecki.

Na zakończenie w sobotę odbyło się moje bierzmowanie i tak naprawdę była to idealna pora na ową uroczystość. Stałam tam w Kościele, ocierałam łzy wzruszenia i mocno ściskałam rękę mojej mamy.

Tym czymś, co uważam za piękne w tym całym tygodniu była chyba po prostu miłość i przyjaźń. 
Na pogrzebie: 
1. Nasza przytulona trójka (mama, brat i ja) płacze razem nad pochówkiem dziadka. 
2. Wszyscy wujkowie i ciocie, stryjki, stryjenki i inni goście doskonale wiedzą o moich egzaminach. Wszyscy nimi żyją, oczekują na wieści, trzymają za mnie kciuki, a jedynym pytaniem jakie wciąż słyszę jest "I jak egzaminy?" Moja odpowiedź: "Jestem dobrej myśli."
3. Ponad 100 ludzi, którzy szanowali dziadka przybywa by złożyć mu ostatni hołd.
Na egzaminach:
4. Ledwo wchodzę do szkoły na pierwszy egzamin na szyję rzuca mi się kilkoro znajomych. Ani na chwilę nie pozostaję sama. Mam w nich wsparcie.
5. Wychowawczyni zrobiła wszystko bym mogła z powodu zapalenia uszu siedzieć na pierwszej ławce (bliżej megnetofonu), mimo iż nie mam zaświadczenia od lekarza o chorobie itp.
Na bierzmowaniu:
6. Specjalnie dla mnie prosto z Warszawy przyjechali wujek i ciocia, którym serdecznie za to dziękuję.
7. Odwiedzili mnie również inny wujek z synem, którzy ledwo zdążyli. Byli nieoczekiwaną niespodzianką tego dnia, za co również jestem bardzo wdzięczna.
8. Na uroczystości pojawili się też dziadkowie (ci których nie dotyczy tragedia minionego tygodnia). 

Dzięki tym wszystkim zjawiskom ten feralny tydzień pokazał co jest najważniejsze i co tak naprawdę utrzymuje nas przy życiu. To była próba dla mnie i moich bliskich. I wiecie co? O dziwo czuję się silniejsza. Fizycznie wyczerpana, ale psychicznie silniejsza. 
Dziękuję dziadku. 

1 komentarz: